JAROSŁAW PIOTR KONDRACKI

Wszechstronnie uzdolniony artysta plastyk, malarz, dekorator, autor wielu rozmaitych projektów graficznych, a także komiksów. Od urodzenia niemal całe życie był związany z Wilkszynem – tu mieszkał, tu służył w kościele jako ministrant i lektor, tu odnawiał figury i malowidła, tu wykonywał różne dekoracje. Tu także, na wilkszyńskim cmentarzu, spoczął w 2012 r., gdy zmarł, mając zaledwie 46 lat.

Jarosław Kondracki
Fot. archiwum prywatne

Jarosław Kondracki urodził się w 1966 r. we Wrocławiu. Do 1990 r. mieszkał w Wilkszynie, potem wraz z żoną i synem we Wrocławiu, a następnie do 2012 r. w Miękini. Cały czas jednak powracał do Wilkszyna, do swojego domu rodzinnego i do rodzinnej parafii. Tu też nieustająco angażował się w różne przedsięwzięcia. Współpracował m.in. z lokalnymi kamieniarzami, wykonując jeszcze w latach 90. nagrobne imienne tablice, z których wiele znajduje się np. na cmentarzu parafialnym w Wilkszynie i na Marszowicach. Wspierał swoich rodziców – Władysławę i Rolanda Kondrackich, sołtysów Wilkszyna – w projektowaniu wieńców dożynkowych, do których robił różne elementy dekoracyjne, np. kielichy, hostie itp. Projektował i wykonywał dekoracje do kościoła parafialnego w Wilkszynie, np. z okazji I komunii świętej. Swój talent wykorzystywał także przy konserwacji różnych malowideł i rzeźb. Jego dziełem są m.in. wizerunki Jezusa i Maryi zdobiące krzyż przy ul. Wiśniowej (obecnie w renowacji, zob. więcej). Odtworzył je na podstawie starych, prawdopodobnie jeszcze przedwojennych. – Pamiętam, jak najpierw je szkicował, a późnej starannie malował. Ówczesny proboszcz prosił, by były możliwie wierną kopią tych oryginalnych, które były w fatalnym stanie. Jarek, jak zawsze, wziął sobie to do serca i wiele serca włożył w ich namalowanie – wspomina pani Władysława, mama Jarka. To on z pietyzmem odrestaurował znajdującą się w kapliczce przy kościele figurę Matki Bożej, a także drugą podobną, Matki Bożej Bolesnej, którą można zobaczyć w kapliczce na cmentarzu. Jego zawód i praca były dla niego pasją i hobby. To był jego sposób na życie. Zawsze znajdował na to czas i robił to z wielkim zaangażowaniem i oddaniem.

Plastyczny talent Jarka ujawnił się już w dzieciństwie. Jak wspomina jego mama, rysował od zawsze, wszystko i dla każdego. Jego siostra przyszła na świat, gdy on miał 17 lat i uczył się w tzw. plastyku. – Rysował dla mnie wszystko, co chciałam, np. portrety, jeden wciąż mam. Rysował mi też smerfy, kwiaty i krajobrazy… Uwielbiałam obserwować, jak maluje, jak pracuje, jak widzi i jak przekłada to na papier. Wtedy, dla mnie – kilkuletniej dziewczynki, było to wręcz magiczne, niewyobrażalne. Dziś tak sobie myślę, że jako taka nieustannie gadająca małolata, byłam dla niego z jednej strony udręką, a z drugiej – wyzwaniem. Nigdy mnie jednak nie odsyłał i nie wyrzucał ze swojego pokoju… Nawet na domowych imprezach tańczyłam z jego kolegami do przebojów, które do dziś pamiętam – wspomina Marta Kondracka-Szala. To właśnie Jarek nauczył swoją siostrę m.in. tego, jak malować w perspektywie. Marta była nieco oporną uczennicą, bo bardziej niż malarstwo pociągał ją zawsze śpiew. Jarek był jednak dla niej zawsze bardzo wyrozumiały i cierpliwy. – Dwa lata przed moimi narodzinami zmarł nasz brat Marek. Dla Jarka, wtedy 15-letniego, śmierć młodszego o trzy lata brata była ogromną traumą. Myślę, że miało to wpływ na całe jego dalsze życie. Być może właśnie dlatego miał zawsze do mnie tyle cierpliwości… A dla mnie zawsze był autorytetem, był artystą, był moim “Jajkiem”, bo tak go nazywałam, kiedy jako dziecko nie wymawiałam głoski “r” – opowiada Marta.

Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, gdzie zdobył zawód technika sztuk plastycznych, dekoratora ze specjalizacją wystawiennictwo. Był wychowankiem prof. Kazimierza Narynieckiego, a malarstwa uczył się u prof. Jerzego Wojciecha Bińca, ówczesnego dyrektora liceum. Po ukończeniu szkoły pracował w swoim zawodzie m.in. w Teatrze Polskim we Wrocławiu i Domarze. Wykonywał też dekoracje i projekty graficzne, reklamowe i komiksy dla różnych firm i instytucji (m.in. Las Vegas (Warszawa), Creation Claudia B. (Niemcy), TVP Oddział Wrocław, Teatr Lalek i Expo Hiszpania).

Jarosław Kondracki (po prawej) podczas pleneru z kolegą T. Czujowskim
Fot. archiwum prywatne
Jarosław Kondracki w okresie służby wojskowej 1986–1988
Fot. archiwum prywatne

Pod koniec lat 80. Jarosław pełnił służbę wojskową w Marynarce Wojennej, którą ukończył ze stopniem mata. Ze względu na swoje wyjątkowe umiejętności był kancelistą. Za osiągnięcia w nauce, pracy i służbie otrzymał brązową odznakę wzorowego marynarza i wojskową odznakę sprawności fizycznej. – Kiedy poszedł do wojska i stacjonował w Ustce, bardzo za nim tęskniłam. Często pisał listy do rodziców, i do mnie też. Każda koperta była inna, każda ręcznie zdobiona. Najczęściej ze smerfami, bo bardzo je lubiłam… – wspomina Marta i dodaje: – Gdy w jednym z listów napisał, że dostał dodatkową belkę na ramię i mama mi o tym powiedziała, to przepłakałam cały dzień. Miałam wtedy chyba 4 albo 5 lat. Było mi go bardzo żal, że będzie miał tak ciężko. Dopiero, gdy przyjechał na przepustkę, to zrozumiałam, że chodziło o awans na mata, a nie prawdziwe, ciężkie, drewniane belki, po dwie na każdym ramieniu…

Wszyscy, którzy znali Jarka, zgodnie twierdzą, że miał wielki talent i wykorzystywał go tak, jak uważał za słuszne. We wspomnieniach jawi się jako wrażliwy, bardzo refleksyjny i sentymentalny młodzieniec, którym pozostał, będąc już w dojrzałym wieku. Zawsze nieco odstawał od otaczającej go rzeczywistości. Z trudem przychodziło mu pogodzenie się z faktem, że w pewnym momencie w grafice i w reklamie nadszedł czas programów komputerowych. Zawsze uważał, że w pracy twórczej, w pracy artystycznej, najważniejsza jest ręka człowieka i jego odręczny projekt. Długo walczył o utrzymanie na rynku usług swojej firmy i całej idei, która jej przyświecała. W ostatnich latach życia robił wiele rzeczy, nie tylko artystycznych. Był m.in. nauczycielem plastyki w szkole podstawowej, prowadził zajęcia plastyczne w różnych świetlicach na terenie gminy Miękinia, stawiał też w domach projektowane przez siebie kominki. Z zaangażowaniem podejmował każde wyzwanie.

Jeden z zapachów mojego dzieciństwa, obok ciasta drożdżowego mojej mamy, to zapach farb olejnych, płótna, rysików ołówkowych i pasteli. Tak pachniał pokój mojego brata, starszego ode mnie o 17 lat. Niedawno, czyli mniej więcej 30 lat później, wchodząc do holu Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym pracuję, na nowo poczułam ten zapach. Towarzyszył on wystawie prac młodych artystów z Wrocławia. Zapach przywołał wspomnienia. Nie sądziłam, że jest mi tak bardzo bliski i tak bardzo za nim tęsknię… Za tym zapachem i za bratem… Żałuję, że moi synowie nie mają wujka. Tylko starszy go poznał, ale miał niespełna rok, gdy Jarek zmarł. A Jarek na pewno byłby fantastycznym wujkiem… Rysowałby im wszystko co tylko by chcieli – od kosmosu aż po Muminki i Reksia. I nauczyłby, być może, wyjątkowej sztuki patrzenia na świat. Inaczej, szerzej, głębiej, bardziej kolorowo… Dokładnie tak, jak on postrzegał świat… – tak ze wzruszeniem podsumowuje Marta swoją opowieść o bracie.